Ostatnio siedząc z Anitą w domu wpadłyśmy na pomysł żeby pojechać na rower. Brzmi nieźle, ale pytanie było, dokąd? Na rowerze nigdy nie przejechałam dłużej niż jakieś 15min i wszelkie trasy, wycieczki i tym podobne były mi obce. My (urodzone Pawłowiczanki) udałyśmy się na spontanie.. przed siebie! No tak, przez jakieś 30min było ok, ale potem zaczęły się kłopoty. Wszystkich wybierających się na wycieczke rowerową ostrzegam, że białe Conversy to obuwie nieodpowiednie na takiego typu "trasy rowerowe".(Do dziś mi się nie doprały!!). Po 2 godzinach zaczęła się panika, a każda następna mniejsza czy większa górka okazywała się zmorą. Wylądowałyśmy w Golasowicach, Jastrzębiu Zdroju (pozdrawiam wszystkich wtajemniczonych w tych okolicach!). Błądziłyśmy praktycznie cały czas, ale uparcie jechałyśmy przed siebie. No i tak po czterech godzinach dotarłyśmy do domu. Brudne zmęczone i.. głodne!:D Nie zapomnę bólu jaki towarzyszył mi na następny dzień. Zakwasy nie pozwalały mi usiedzieć na więcej niż na 10min, coś "cudownego". Podczas wyprawy towarzyszył mi mój "pseudoretropuchrower" który się idealnie sprawuje chyba od jakiś 100 lat, więc przyszła pora na "prawdziwy" rower retro... o którym więcej przeczytacie (izobaczycie) w poniedziałek!
Przepraszam, za takie przerwy między notkami, ale szkoła wykańcza mnie z dnia na dzień co raz to bardziej. O ile łatwiej byłoby mi zdawać wszystkie testy w j. Polskim.. No nic.. "będzie co będzie", trzymajcie za mnie bardzo mocno kciuki.. :)